poniedziałek, 26 grudnia 2011

American Horror Story Soundtrack




American Horror Story to serial, który stanowi żywy dowód na to, że świetna obsada i doskonała ścieżka dźwiękowa czynią bardzo dobrą produkcję. Nieważne, że widzieliśmy już setki filmów o rodzinach, które wprowadzają się do nawiedzonych domów.

Pierwsze, co trzeba oddać reżyserom i producentom, to unikalna atmosfera niepokoju, która nie pryska wraz z pojawieniem się pierwszej zjawy. A w zasadzie też to, że do końca nie jesteśmy pewni, czy zjawa istnieje, czy też może źródło lęku nie kryje się gdzie indziej. Przez kilka pierwszych odcinków seria konfrontuje widza z szeregiem motywów i chwytów, które bardzo dobrze są nam znane z wielu horrorów. Ale AHS czerpie przede wszystkim z dobrej tradycji gotyckiego horroru (stylistyka "Innych") oraz satanistycznego kina grozy ("Dziecko Rosemary"), do którego w ostatnich miesiącach nawiązali twórcy "Postrachu nocy" czy "Naznaczonego". A jednocześnie jest to podróż sentymentalna w stronę seriali z dreszczykiem, takich jak "The Twilight Zone" czy "Goosebumps", z tym że twórcy zadbali o szczegóły. W AHS każdy znajdzie coś dla siebie: czy to tradycyjne ghost story, czy też motyw ''morderca w domu'' albo głosy doprowadzające do szaleństwa. Twórcy otwarcie nawiązują do tradycji, ale czynią to w sposób niebywale inteligentny. A wszystko w konsekwentnej stylistyce i przy akompaniamencie inspirującej ścieżki dźwiękowej.

Link do utworów wykorzystanych w serii:



Hermetyczność zamierzona: ''Klatka''

Frank to ambitny student medycyny. Zbliżają się egzaminy i nic nie powinno go rozpraszać. Nic, a zwłaszcza nie Lotte, dziewczyna, która właśnie wprowadziła się ze swoim chłopakiem do mieszkania piętro wyżej. Na próżno stara się zaprzyjaźnić z Frankiem. Pewnego dnia chłopak zostaje zaatakowany na korytarzu. Lotte pomaga mu, dzięki czemu zbliżają się do siebie. Jednak ich przyjaźń nie pozostaje bez konsekwencji. Kiedy partner dziewczyny zaczyna zastraszać Franka, ten orientuje się, że oboje zostali wciągnięci w śmiertelną grę...


Reżyserzy Johan Lundborg i Johan Storm o filmie:
"Klatka" to thriller psychologiczny. Jego bohaterem jest Frank, świetnie zapowiadający się student medycyny. Frank stroni od towarzystwa, rówieśnicy mają go za outsidera. Wyróżnia się także na tle typowych pierwszoplanowych ról męskich – jest aseksualny, lękliwy, daleko mu do stereotypowego macho. Nasze wyzwanie to sprawić, by widzowie zdobyli się na współczucie dla tak dziwnej postaci, by podążali za nią i zrozumieli jej postępowanie.

Obaj zostaliśmy wychowani przez rodziców, którzy są lekarzami, mamy więc pewien wgląd w świat medycyny. Przyciąga on wiele zaangażowanych, dobrych ludzi, ale także takich, którymi kierują zgoła inne motywy. Na pierwszym miejscu nie jest u nich pacjent, ale sama choroba. Niejednokrotnie chodzi im także o prestiż i korzyści finansowe. Właśnie tacy ludzie byli inspiracją dla postaci Franka.

EMIL_JOHNSEN_1Stawiamy pytanie, jakie ludzkie cechy są wartościowe w społeczeństwie, w którym ważniejsze jest to, czym a nie kim jesteś. Humanizm i empatia ustępują wydajności i efektywności. To cechy wartościowe nie tylko w sferze biznesowej, ale także w sferze niesienia pomocy i opieki.

Frank spotyka Lotte, która potrzebuje pomocy, lecz on woli poświęcać czas i uwagę na przygotowanie do egzaminów, niż na zajmowanie się cudzymi problemami. Lotte jednak nie daje mu spokoju i Frank zaczyna powoli doceniać zalety przyjaźni. Kiedy jednak Lotte potrzebuje ochrony przed brutalnym partnerem, Frank ją zawodzi. Następnie, trapiony poczuciem winy, zaczyna zachowywać się zupełnie irracjonalnie i doprowadza do katastrofy. Kontrolę nad własnym życiem odzyskuje dopiero wtedy, gdy udaje mu się opanować targające nim emocje.

"Klatka" to film, który napięcie buduje stopniowo - z biegiem akcji coraz bardziej przyśpiesza. Tak jak Hollywoodzkie produkcje z lat 70-tych – "Egzorcysta", "Dziecko Rosemary" czy "Obcy" – powoli odkrywa prawdę o filmowym świecie, dając widzowi lepszą sposobność do zaangażowania się w losy bohaterów.

corridor04Obaj lubimy opowiadać historię za pomocą obrazu, bez zbędnych słów. Po odizolowanym świecie Franka poruszamy się na jego zasadach. Widzimy to, co on widzi. Słyszymy to, co on słyszy. Stwarzamy narastające poczucie klaustrofobii. Przestrzeń Franka kurczy się coraz bardziej, im usilniej próbuje zgłębić tajemnicę Lotte. Jest zupełnie sam.

Forma, jaką wybraliśmy, to stylizowany realizm, w którym kamera porusza się pomiędzy światłem a cieniem. Podążając za Frankiem widzimy jego otoczenie, ściany, twarze – wszystko z jego perspektywy, tak aby łatwiej było się z nim identyfikować. Największymi inspiracjami są dla nas Alfred Hitchcock i jego umiejętność budowania napięcia, Tom Tywker i jego dbałość o wizualne detale oraz Roman Polański i jego fascynacja życiem w izolacji.

Ważnym elementem "Klatki" jest także dźwięk – lub jego brak. Dźwięk, cisza oraz to, w jaki sposób Frank je odbiera – to wszystko część jego subiektywnego przeżycia. Ścieżka dźwiękowa do filmu, autorstwa Jukki Rintamäki, nieraz bardziej przypomina efekty dźwiękowe, niż muzykę.

"Klatka" to thriller psychologiczny, z niezwykłym bohaterem w roli głównej. To także połączenie czarnego humoru z krytyką społeczną. To rodzaj filmu, który uwielbiamy oglądać i mamy nadzieję znaleźć widzów o podobnych gustach.


piątek, 23 grudnia 2011

Niedokończony film: historia nieopowiedziana

W roku 1942 nakręcono jedyny, jak wówczas uważano, film przedstawiający życie w getcie warszawskim. Przez całe dekady po II wojnie światowej taśmy traktowano jako ważne źródło historyczne dokumentujące codzienność Żydów. Do czasu, gdy odkryto kolejne taśmy...

Po zakończeniu II wojny światowej odnaleziono materiały filmowe, nakręcone przez hitlerowców w getcie warszawskim. Długo nie zdawano sobie sprawy, że film powstał w celach propagandowych. Obraz jest niedokończony, nie posiada dźwięku, a jego treść została zmanipulowana. Kolejne analizy historyków dowiodły, że przekłamywano obraz życia codziennego w getcie, do wielu scen angażując aktorów lub zmuszając Żydów do odgrywania nieprawdziwych sytuacji. Reżyser Yael Hersonski ukazuje, jak precyzyjnie naziści sterowali masową opinią i wpływali na wyobraźnię mas. 

Oficjalna strona filmu: http://afilmunfinished.com/ 

wtorek, 20 grudnia 2011

Do poczytania: "Polifonia..."

Branża filmowa jest środowiskiem dość hermetycznym, o wyrazistej zbiorowej tożsamości i autoidentyfikacji, jaskrawym podziale na insiderów i outsiderów. Czy krytyka może być jej partnerem?
 
czytaj dalej: Kalosze Anity Ekberg, czyli jak pisać o kinie 
(filmweb.pl) 

 

niedziela, 18 grudnia 2011

Top 3: Najbardziej oczekiwane w Polsce premiery

IDY MARCOWE [THE IDES OF MARCH] >> Trzymająca w napięciu historia pokerowej rozgrywki kandydata na prezydenta USA  - Mike Morrisa (George Clooney) z czyhającymi na każde jego potknięcie  przeciwnikami (Paul Giamatti) i wszędobylskimi dziennikarzami. Szanse na elekcję kandydata o barwnej przeszłości staną pod znakiem zapytania, kiedy w jego sztabie pojawi się asystentka (Evan Rachel Wood). Dziewczyna szybko zawróci w głowie młodemu, błyskotliwemu doradcy Morrisa...
 3 LUTEGO 2012


 DZIEWCZYNA Z TATUAŻEM [THE GIRL WITH THE DRAGON TATTOO] >> Film zrealizowany na podstawie bestsellerowej powieści. Mikael Blomkvist, znany dziennikarz oskarżony o zniesławienie, otrzymuje nietypowe zlecenie od właściciela koncernu przemysłowego, Henrika Vangera. Ma zbadać sprawę tajemniczego zaginięcia 16-letniej Harriet Vanger, które miało miejsce w latach 60-tych. Blomkvist nie wie, że każdy jego krok jest śledzony przez niezwykle inteligentną hakerkę, Lisbeth Salander, która wykonuje to na prośbę Vangera... 
13 STYCZNIA 2012
RZEŹ [CARNAGE] >>  Dwie nowojorskie pary: Alan (Christoph Waltz) i Nancy (Kate Winslet) oraz Michael (John C. Reilly) i Penelope (Jodie Foster). Zdawałoby się, że łączy wszystko je. Nienaganne maniery, wysoki standard życia i satysfakcja z uczących się w najlepszych szkołach dzieci. Wszyscy czworo mogą uważać się za elitę amerykańskiej socjety. Kiedy ich dzieci wszczynają bójkę, na pozór niewinne spotkanie rodziców, zorganizowane celem wyjaśnienia sprawy, przerodzi się w lawinę potyczek i wzajemnych złośliwości. 20 STYCZNIA 2012 
źródło: filmweb.pl

sobota, 17 grudnia 2011

Teza / Tesis (1996)

¿Porque le interesa la violencia? To pytanie słyszy od swojego promotora Angela, która zdecydowała się pisać pracę dyplomową poświęconą zagadnieniu przemocy w mediach. Dziewczyny nie skłoniła do tego bynajmniej fascynacja makabrą, lecz, jak deklaruje, głęboka odraza do obrazów epatujących okrucieństwem. Kiedy w jej posiadanie dostaje się kaseta, na której zarejestrowane są ostatnie chwile życia jednej ze studentek, Angela postanawia, że nie spocznie, póki nie rozwiąże tajemnicy.

Swój pierwszy długometrażowy film Amenábar poświęcił tematyce tzw. "snuff movies'' zawierających dosadne sceny gwałtu i tortur. Obraz dosyć surowy, ale przez to niezwykle mroczny, nie tak stonowany jak późniejsza produkcja "Inni". Chociaż nie wszystkie wątki pozostają bez zastrzeżeń, "Teza" to przykład horroru-dreszczowca, o jakie rzadko we współczesnym kinie: niewymuszone napięcie oraz prawdziwe przesłanie -- każdy z nas jest potencjalnym odbiorcą "nieetycznego przekazu". Specom od oglądalności wystarczy odrobina ludzkiej psychologii, znajomości pierwotnych lęków i pragnień, by przykuć uwagę widza do ekranu. Wszystko w imię credo: "Dajcie publiczności to, czego chce". 

Stephen King stworzył swojego czasu ciekawą przypowiastkę, mającą zobrazować, jaką funkcję w życiu przeciętnego odbiorcy pełnią horrory. Każdy z nas jadąc nocą po autostradzie i widząc krzątającą się na poboczu przy rozbitym samochodzie policję czy służby medyczne odruchowo zwolni. Nawet jeżeli nie musi. Tylko po to, żeby sekundę dłużej przyjrzeć się wrakowi, rozbryzgom krwi lub - jeżeli dopisze szczęście – zmiażdżonemu ciału. By poczuć nagły przypływ adrenaliny, a później przyśpieszyć i zniknąć za zakrętem. Temu samemu służą horrory: dostarczają perwersyjnych emocji bez ryzyka. Trzeba jednak pamiętać, iż adrenalinę od heroiny różni tylko kilka liter –- i obie uzależniają równie mocno. Chwila nieuwagi i dobra zabawa zamienia się wyniszczający nałóg. (źródło: http://www.arenahorror.pl/ARENA_HORROR/filmy/filmy_tesis.HTML)

poniedziałek, 21 listopada 2011

Videodrome - "Medium Is The Message"

Zanim powstała "Niebezpieczna metoda", Cronenberg już eksperymentował z kontrowersyjnymi tematami. "Videodrome" to jeden z filmów demaskujących podległość człowieka wobec kultury, którą stworzył, a zwłaszcza wartości medium, któremu sam dał życie: telewizji.

Produkcja wpisuje się pośrednio w krąg tematyki poruszanej np. w "Tesis" Amenabara czy "Benny's Video" Hanekego: przemocy w mediach oraz problemu tzw. "snuff movies", czyli jak niewielka jest różnica między przekroczeniem dobrego smaku a człowieczeństwem.

linki:

Wiki
Videodrome - Klub Miłośników Filmu

Na zdrowy rozsądek nie ma tu miejsca, więc widza nietypowy klimat od razu zniechęca bądź szybko fascynuje, przy czym na obojętność raczej nie ma tu miejsca. „Videodrome” z 1983 roku jest nie tylko doskonałym wprowadzeniem w twórczość Kanadyjczyka, ale i błyskotliwym (jeśli w ogóle można użyć słowa „błyskotliwy” omawiając kino Cronenberga) paszkwilem na media światowe, które na początku lat 80. bezczelnie zadomowiły się w kręgach władzy. W tytule tej recenzji widnieją słowa Marshalla McLuhana, dla którego media są przekazem, bo media właśnie poddają człowieka obróbce, mamią zmysły i intelekt nadając treść wypowiedziom płynącym z telewizora, radia czy prasy. Oczywiście McLuhan uważa, w przeciwieństwie do Cronenberga, że człowiek może wspaniale wykorzystać media, dla jego dobra, wszak „globalna wioska” to tak szlachetne zjawisko. „Videodrome” to jednak przerażające ekstremum tezy medium is the message.
(fragment, Rafał Oświeciński - DESJUDI, http://www.film.org.pl/prace/videodrome.html)

środa, 26 października 2011

Kinowy horror vacui

W Halloween wypada się bać, nawet jeśli ktoś za horrorami nie przepada. Specjaliści od marketingu okazję tę skrzętnie wykorzystują i pod koniec października repertuary kinowe bogatsze są o pozycje, które mają wprowadzić nas w odpowiedni nastrój. 

W zeszłym tygodniu premierę miał "Dom snów" oraz trzecia część niskobudżetowej żyły złota "Paranormal Activity"; w ten piątek zaś na ekrany wchodzi "Sanktuarium 3D".

Poniżej link do artykułu na filmweb.pl poświęconego tej tematyce:

oraz zapowiedź weekendu grozy i horrorów w Multikinie:

piątek, 21 października 2011

Smaki węgierskie w TVP Kultura

Od przyszłego tygodnia TVP Kultura codziennie o godzinie 21.00 będzie emitowała dzieła złotej epoki kina węgierskiego. Gratka dla wielbicieli kina narodowego. Serię otworzą "Desperaci" Jancso.

Druga połowa XIX w. Na Węgrzech łapanka powstańców Lajosa Kossutha, którzy osadzeni w zamienionych w więzienia fortach zostają poddani wymyślnym torturom psychicznym.

W „Desperatach” wrogiem jednostki byli odziani w czarne peleryny oprawcy (fot. TVP Kultura)
W „Desperatach” wrogiem jednostki byli odziani w czarne peleryny oprawcy (fot. TVP Kultura)

Jancso „Desperatami” rozpoczął swój triumfalny podbój europejskiego kina. Po raz pierwszy w karierze zrezygnował z klasycznie pojętej fabuły, film sprowadził do serii epizodów - przepięknych wizualnie, szlachetnie zrytmizowanych, ale powiązanych ze sobą w dość swobodny sposób. 
 
W warstwie światopoglądowej zaakcentował refleksję historiozoficzną, koncentrując słabego i zniewolonego bohatera z instytucjami społecznymi i ideologią. Pesymizm Jancso wyrastał właśnie z przekonania, że siła charakteru i dbałość o moralny rygoryzm musza przegrać z mechanizmami władzy i aparatem bezpieczeństwa. W „Desperatach” wrogiem jednostki byli odziani w czarne peleryny oprawcy, będący prekursorami - tak typowych dla XX w. - śledczych i obozowych nadzorców. Podsycali antagonizmy, wprowadzali do przesłuchań emocjonalny szantaż i odzierające z godności fizyczne upokorzenia. Na pozór po to, by zniszczyć psychicznie i przerobić ideologicznie. a tak podporządkowanego sobie człowieka wysłać na śmierć. W rzeczywistości - raczej dla samej gry, upajania się władzą i czerpania przyjemności z nadrzędności wobec więźnia.(z: tvp.pl)

czwartek, 20 października 2011

Bractwo Strażników Ciemności (Sentinel) 1977

Lata 70. to szczyt rozwoju brytyjskiego kina grozy. To także czas fascynacji tematem satanizmu, jak choćby w przypadku osławionego "Egzorcysty" czy "Omenu". Choć większość pozycji dzisiaj trąci myszką, to jednak zachowują swoisty urok, niczym powieści Daphne du Maurier.

Nowojorska modelka nazwiskiem Alison Parker (Cristina Raines) ma kochającego narzeczonego, ale ceni sobie niezależność i szuka samodzielnego mieszkania. Decyduje się na piękny, choć ponury apartament w starym budynku. Wkrótce po przeprowadzce bohaterka zaczyna odczuwać dziwne dolegliwości: bóle, bezsenność, halucynacje. W widzeniach Alison przeżywa ponownie swoją nieudaną próbę samobójczą. Na domiar złego sąsiedzi okazują się ludźmi nad wyraz uciążliwymi; to galeria oryginałów i dziwaków, którzy na różne sposoby stale niepokoją bohaterkę. Alison skarży się na sąsiadów agentce nieruchomości, ta jednak upiera się, że oprócz samej Alison i niewidomego księdza z ostatniego piętra w budynku nikt więcej nie mieszka. Wszystko wskazuje na to, że osobliwi lokatorzy skrywają tajemnicę, a klucz do niej zna jedynie milczący duchowny...

MICHAEL WINNER znany jest przede wszystkim jako twórca klasycznego filmu sensacyjnego "Życzenie śmierci" oraz jego sequeli. W "Bractwie strażników ciemności" reżyser pokazał, że doskonale radzi sobie również z horrorami. Nakręcony na podstawie bestsellerowej powieści grozy Jeffrey'a Konvitza, film Winnera zawdzięcza wiele "Dziecku Rosemary" Polańskiego. Mimo że film postarzał się z upływem lat, wciąż jest w stanie spędzić wielu sen z powiek... (zaadaptowane z: alekino.pl)

Linki do recenzji i analiz (Links - reviews and analyses in English):


Dyskretny urok detalu – spotkanie z Peterem Weirem


Ot, moja reminiscencja z 7 kwietnia...

Nie lubi generalizować i naginać prawdy. Wszystko, do czego się zabiera, musi być dopracowane w najmniejszym szczególe. 7 kwietnia 2011 roku, tuż przed polską premierą swojego najnowszego filmu „Niepokonani”, Peter Weir, wielki marzyciel kina australijskiego, opowiadał o zapomnianym radzieckim sierpie, kaprysach Hitchcocka i zagadce Wiszącej Skały.

To, co ludzie uważają za fantazję, często jest faktem,
natomiast fakty bywają uznawane za fantazję.
Wszystko jest sprawą punktu widzenia”.
Peter Weir

Peter Weir jest legendą sam w sobie; wiele z jego filmów zalicza się do kanonu klasyki filmowej. Niejedna osoba, mając wybudowany taki pomnik za życia, spoczęłaby na artystycznych laurach. Ale skandale ani kontrowersje nie są obiektem zainteresowania Weira. Spotkanie w Gazeta Café w siedzibie Agory przy ulicy Czerskiej rozpoczęło się punktualnie o godzinie 15; reżyser, przy pomocy tłumacza cierpliwie, a zarazem z ożywieniem odpowiadał na pytania Remigiusza Grzeli. A każde niemal jego słowo dawało zaczątek nowej historii czy anegdocie, które przekształcały się w niby mityczną opowieść.

Przeprawa w niemożliwe
Na początku pojawiały się głównie pytania dotyczące najnowszej produkcji – słowa tego używam świadomie, gdyż, jak wielokrotnie podkreślał w wywiadach reżyser, film otrzymał dofinansowanie od konkretnych sponsorów, którzy postawili warunek, by w filmie wystąpili głównie znani aktorzy, mający być gwarantem komercyjnego sukcesu. Stąd brak polskich aktorów w głównych rolach. Weir nie krył, że sporą, lecz nie jedyną inspiracją przy konstrukcji scenariusza była książka Stanisława Rawicza „Długi marsz”, która opisuje podobną przeprawę. Kiedy jednak pojawił się cień wątpliwości, czy aby na pewno Rawicz brał udział w marszu czy tylko wkomponował relacje naocznych świadków w barwną opowieść, reżyser, który z matczyną wręcz troskliwością podchodzi do swoich filmów, postanowił zasięgnąć języka u Francuza Cyryla Delafosse'a oraz u potomków osób, które spotkały Polaków, którym udało się przejść przez Himalaje. Weir chciał stworzyć opowieść o zwycięstwie, o niezłomności ducha i pragnieniu życia, które pokonuje śmierć. Nie kolejną opowieść z gatunku survival czy pean ku czci tych, którym udała się spektakularna ucieczka, w której stawka była większa niż życie. Albo kolejnej interpretacji historii, w której takie ideały jak Bóg, Honor, Ojczyzna widziane są z perspektywy Amerykańskiego ducha republikanizmu. W pewnym momencie reżyser spoważniał i z właściwym sobie spokojnym, dobitnym tonem powiedział: „Chciałem w tym filmie opowiedzieć pewną uniwersalną ludzką historię. Wyjść poza historię Gułagu i zastanowić się nad człowieczeństwem: co sprawia, że potrafimy iść naprzód wbrew przeciwnościom, nawet gdy nie ma szansy na zwycięstwo”.

Spokój na waszych twarzach
Wielkich słów nie udało się uniknąć. Reżyser podkreślił, tak jak robił to wielokrotnie, że „Polska wzbudza bardzo silne emocje” oraz że fascynuje go fenomen naszego narodu. „Jak udało się wam przetrwać i nie być zgorzkniałymi?” – pytał. Jeżeli są rzeczy, których nie można Weirowi zarzucić, to na pewno spłycanie sensu. Sam przyznał, że czytał wiele na temat historii Polski, zwłaszcza XX-wiecznej, a w czasie zdjęć do filmu konsultował się z Anne Applebaum w kwestii prawdy historycznej otaczającej Gułagi. Jakże więc wiarygodnie w jego ustach brzmią słowa „Nawet podoba mi się wasze narzekanie. Nie narzekają bowiem tylko ludzie ze złamanym duchem”.

Moment natchnienia
Mówi się, że reżyserem trzeba się urodzić. Rzadko kiedy aktor zostaje dobrym reżyserem, gdyż wiąże się to z zupełnie inną percepcją świata. Może być to drobny szczegół, spojrzenie pod innym kątem albo konkretna wizja rzeczywistości, którą kształtuje się na nowo według własnych zasad. Zapytany o początki, Weir przyznał, że film powstawał stopniowo, jego idea krystalizowała powoli się wokół pewnych stałych punktów. Jakby chciał powiedzieć, że zarodek filmu powstał wiele lat temu i żył sobie uśpiony, dopóki odpowiedni czas i natchnienie nie wydały go na świat. Czyli, że każdy obraz jest trochę dziełem przypadku. Jak każda istota ludzka. Weir nie mitologizował jednak siedmioletniego okresu milczenia. „Pracowałem nad trzema projektami, z których nic nie wyszło. Zresztą mam taki styl, że jak dostaję jakąś propozycję od razu mówię -- nie. Kiedy temat do mnie wraca, kiedy zaczynam o nim myśleć w samochodzie czy na zakupach wtedy w panice dzwonię do mojego agenta i pytam, czy to się jeszcze da odkręcić. Tak było i z tym filmem”. – mówił.

Zagadka dla zagadki samej
Ale Weir nie poprzestał tylko na wyjaśnieniu istotnych, acz formalnych kwestii dotyczących miejsca kręcenia filmu i tego, czy pustynia Gobi to rzeczywiście Gobi. Jego opowieść szybko przerodziła się w fascynującą historię życia, w którym prawda nosi znamiona wręcz filmowej baśniowości, by nie powiedzieć fikcji. Uśmiech na twarzach słuchaczy wywołały liczne anegdoty dotyczące młodzieńczych doświadczeń reżysera, gdy uczył się zawodu (chociaż Weir nie lubi tego określenia, bo według niego reżyserii nie można się nauczyć) u samego mistrza – Alfreda Hitchcocka, który jest taką legendą, że wielu nie spodziewa się nawet, by żyły jeszcze wśród nas osoby, które miały z nim bezpośredni kontakt. Weir chętnie dzielił się swoimi doświadczeniami związanymi z warsztatem reżyserskim. Mówił: „Nie szukam scenariusza doskonałego, przeciwnie – często pytam wytwórnie, co mają w szufladach <<pękniętego>>. W taki tekst trzeba włożyć wysiłek. A to mnie właśnie najbardziej interesuje. Kiedy robiłem Piknik pod wiszącą skałą bardzo ryzykowałem - w tym filmie jest zagadka, ale nie ma rozwiązania. Nie chciałem, by widzowie byli niezadowoleni, że film nie ma <<zakończenia>>. Musiałem zrobić go tak, by widz od rozwiązania zagadki bardziej cenił ją samą”. I trzeba przyznać, że to mu się udało. Rzadko który bowiem reżyser potrafi roztaczać aurę tajemniczości wokół swoich filmów w tak intrygujący sposób. Na bezpośrednie pytanie jednej z osób z publiczności, co stało się z dziewczętami z Pikniku pod wiszącą skałą, Weir bez wahania odpowiedział z rozbrajającym uśmiechem: „Nie wiem”.

Mistrz subtelnego uroku
Weir należy niewątpliwie do reżyserów starej daty, którzy nieustannie rozglądają się bacznie dookoła i potrafią w nawet najmniejszych przedmiotach znaleźć inspirację do sporej części fabuły filmu. Wspominał, że podczas jednej ze swoich podróży do Rosji natrafił na stary symbol sierpu i młota. Powiedziano mu, że była to ostatnia rzecz, jaką widzieli skazańcy wchodzący do pomieszczenia, w którym odbywały się egzekucje. Kiedy zapytał o cenę, miejscowi machnęli ręką i podarowali mu przedmiot jako bezwartościowy bibelot. Weir zdradził, że sierp ten pojawia się w jednej ze scen w „Niepokonanych”, ale w tle, jako subtelny talizman.

Na pytania publiczności Weir odpowiadał długo, ale jego odpowiedzi wciąż pozostawiały niedosyt. A przecież w jednym z wywiadów sam powiedział, że zawsze starał się robić wszystko tak proste jak to tylko możliwe. „Moim celem było upraszczanie, co jest moim naturalnym pragnieniem. To fascynujące, gdy trzy lub cztery ujęcia mogą pokazać całą miłość. Myślę, że na tym polega korzystanie ze zdobytego doświadczenia – że można upraszczać”. Czyżby hitchcockowska dewiza, że film to życie, z którego wymazano plamy nudy? A może tylko kokieteria czarodzieja?


sobota, 8 października 2011

Noce Cabirii/ Le notti di Cabiria (1957)

 Zdecydowanie jeden z najlepszych filmów Felliniego, przewyższający poziomem artystycznym nawet słynną <<La Stradę>>. Słodko-gorzka opowieść o życiu widzianym oczyma kobiety poniżonej.

Cabiria (Giulietta Masina) jest prostytutką. Niezbyt urodziwa i rozgarnięta, bezlitośnie wykorzystywana przez mężczyzn. Nieustannie żyje marzeniami o wielkiej, romantycznej miłości. Mimo licznych rozczarowań, żywi wciąż  nadzieję, że ktoś obdarzy ją bezinteresownym, czystym uczuciem. Nie zraża jej, że jeden z rzekomych adoratorów gotów był dla zawartości torebki zepchnąć ją do rzeki, nie zniechęca jej również upokorzenie, jakim kończy się wycieczka w świat luksusu, gdy za dobrą monetę przyjmuje zaloty filmowego gwiazdora i zaproszenie do jego eleganckiej willi. 

Pewnego dnia Cabiria poznaje mężczyznę, który okazuje jej względy i czułość, jakich dotąd nie zaznała. Dla D`Onofrio (François Périer) jest w stanie znów poświęcić wiele, a przynajmniej to, co ma...
(adapted from Filmweb)

***
Fellini spełnił swoje marzenie, tworząc film o szalonej, żyjącej w świecie fantazji dziewczynie. Stworzył postać prostytutki, która pomimo swego zawodu jest czysta, niemal aseksualna, zahipnotyzowana swoim wielkiem pragnieniem zmiany. Cabiria kocha największego amanta ekranu i wierzy, że ta miłość ją wybawi. Mimo to cała historia to zapis okrucieństw jej kochanków i klientów. Upokorzona jak pies przez sławnego aktora udaje się na pielgrzymkę do Madonny Miłości Bożej. Chce, aby stwórca zamienił ją w anioła, jednak Miłość Boża okazuje się iluzją...

Noce Cabirii są filmem perfekcyjnie wyważonym. Ani śladu moralizatorskiej retoryki. Żadnych fałszywie brzmiących, sentymentalnych wtrętów. Fellini z absolutną swobodą operuje językiem kina. Realizując film - powie - trzeba odnaleźć moment równowagi między własną ideą a sugestiami rzeczywistości. Tytułowa Cabiria jest chyba najbardziej przejmującą, najpełniej zarysowaną z Felliniowskich postaci. Poczęta z ducha Gelsominy, w porównaniu z nią mniej jest symbolem, bardziej człowiekiem. Za natchnienie posłużyła poznana w ruinach rzymskiego akweduktu prostytutka Wanda.
Maria Kornatowska, Fellini

Szaleństwo cię wybawi ? (part 2)

Artystyczny szał
W kinematografii nie brak też przykładów obłędu manifestującego się artystycznym szaleństwem. Walter Sparrow, bohater „Numeru 23” („Number 23”, 2007) Joela Schumachera, wiedzie spokojne życie, pracując jako hycel, do czasu gdy do jego rąk nie trafi pewna książka opublikowana pod pseudonimem „Topsy Kretts”. Mężczyzna odkrywa, że jego życie do złudzenia przypomina żywot bohatera powieści z tym, że książka kończy się zabójstwem, a literackie alter ego owładnięte jest obsesją liczby 23, którą potrafi odnaleźć dosłownie wszędzie. Chociaż film Schumachera krytyka przyjęła dosyć chłodno, jest on unikalnym studium psychologicznym wzmagającej się apofenii (dostrzeganie związków między rzeczami pozornie niepowiązanymi) i paranoi. Jest to też rzadki obraz plastycznie łączący literacką fikcję z filmową rzeczywistością. Gdy Walter odkrywa przerażającą prawdę o sobie jako autorze zagadkowego maszynopisu, wina staje się oczywista. I w przeciwieństwie do innych obrazów, bohater ponosi konkretną karę – trafia do więzienia. Ale numer 23 z jego życia zniknąć bynajmniej nie zamierza...

„Sekretne okno” („Secret Window”, 2004) nakręcone na podstawie opowiadania Stephena Kinga przedstawia z kolei pisarza o dysocjacyjnej osobowości, którego zaburzenie to prowadzi do obłędu, manii prześladowczej, a w efekcie do zamordowania własnej żony i jej partnera. Zupełnie inny poziom interpretacji proponuje Giuseppe Tornatore, zapraszając widza do swoistego dantejskiego czyśćca w filmie „Czysta formalność” („Una pura formalità”, 1994). W pewną deszczową noc w mrocznym komisariacie na odludziu toczy się przesłuchanie w sprawie morderstwa. Podejrzany przedstawia się jako Onoff – genialny pisarz. Jednak ani jego fizyczność (wspaniały Gérard Depardieu), ani niespójne zeznania nie przemawiają na jego korzyść, a tym bardziej nie prowadzą do prawdy. Obraz ten jest jednym z najdoskonalszych thrillerów psychologicznych jakie kiedykolwiek powstały. Film nieoczywisty przy pierwszym odbiorze, został przyjęty przez publiczność z mieszanymi reakcjami. Tornatore z właściwą sobie wirtuozerią łączy wątek szaleństwa, utraty pamięci, skradzionej tożsamości, winy i kary. Dotyka cienkiej linii między rzeczywistością a fikcją. Podobnie jak w opowiadaniach Kafki, wina spada na bohatera znikąd – jest on marionetką w rękach nieznanych sił. Do czasu, gdy pamięć powróci...

Niemoralna terapia
Osobliwe podejście do swoich postaci ma jeden z najbardziej wymagających twórców kina „moralnego niepokoju” Michael Haneke. Reżyser, z wykształcenia psycholog, bezlitośnie, ale nie z sadystycznym voyeuryzmem, obnaża swoich bohaterów w sytuacjach życia codziennego, stawiając pytania o bezmyślną przemoc, powierzchowność wzajemnych relacji – brak znajomości kodu porozumienia z drugim człowiekiem. W jego filmach stosunki między postaciami nigdy nie są biało-czarne. Każdy dźwiga swoją winę – czasem jest to po prostu obojętność, bierne uczestnictwo w zbrodni i brak przeciwdziałania złu. 
 
„Nie uważam psychologii za czynnik konieczny. Mam na myśli psychologię wyjaśniającą, która daje zawsze efekt uspokajający. Nie lubię w kinie i sam nigdy nie posługuję się wyjaśnieniami typu: ktoś coś zrobił, bo w dzieciństwie mama go niedostatecznie kochała. Nie interesuje mnie ten rodzaj psychologii, która sprawia, że widz opuszcza kino zadowolony, w przekonaniu, że ta historia jego nie dotyczy, nie jest jego historią. Uważam, że trzeba zmusić widza do szukania własnego wyjaśnienia, własnej interpretacji”– twierdzi reżyser. Tym bardziej zasadne staje się więc dotyczące filmu „Ukryte” („Caché”, 2005) pytanie o sens śmierci Majida oraz wspólną przeszłość jego i Georgesa, który usilnie broni do niej dostępu. Zwłaszcza, że pod drzwiami znajduje taśmy, na których rejestrowane jest życie jego rodziny.
Przed dylematem stają również Arthur i Norma Lewis („The Box. Pułapka”, 2009), kiedy tajemniczy mężczyzna oferuje im pudełko z przyciskiem w środku. Instrukcja obsługi brzmi jak ultimatum: mogą nacisnąć guzik i otrzymać milion dolarów, ale w tym samym momencie ktoś umrze lub zwrócić przedmiot po 24 godzinach i zapomnieć, że to wydarzenie miało kiedykolwiek miejsce. Reżyser Richard Kelly nie miał ambicji tworzyć głębokiego studium psychologicznego, jednak film stawia człowieka przed niewygodnym pytaniem o granice moralności, a zarazem o możliwość usprawiedliwienia swoich czynów. Kino zdaje się nas uczyć, że przeznaczenie nie istnieje. Są tylko dobre i złe wybory. Parafrazując słowa Sartre'a, żyć możemy w poczuciu, że jesteśmy wolni lub niewolni. Wybór należy do nas.

Zbaw mnie ode złego?
Zbrodnia i kara nie są dla kinematografii niczym nowym, a karmiące się nimi szaleństwo jest ulubionym tematem najwybitniejszych reżyserów. Ciekawe, że elementy te zaskakująco często tworzą triadę, która od upadku i grzechu prowadzi, w zależności od intencji, do symbolicznego odkupienia lub potępienia. Niezależnie od przekonań, wszyscy funkcjonujemy w tym samym uniwersum i czy tego chcemy czy nie, wspólnie przeglądamy się w Bergmanowskim zwierciadle.


sobota, 1 października 2011

Szaleństwo cię wybawi ? – zbrodnia i kara na ekranie (part 1)


Obłęd, koszmarne wizje i zaburzenia percepcji filmowych bohaterów to nie przypadek. Czasem wystarczy wejrzeć w ich przeszłość.

Ale jeśli tego nie uczynicie, oto zgrzeszycie Panu,
a wiedzcie, że grzech wasz znajdzie was”.
Księga Liczb 32:23

Kino to jedna z tych sztuk, która pozwala przeżywać katharsis. Może nie w pierwotnym – greckim znaczeniu tego słowa, ale raczej w sensie projekcji własnej winy, która prześladuje sprawcę. Motyw winy i kary w kinematografii nie jest zjawiskiem nowym i nie ogranicza się wyłącznie do filmów grozy, chociaż ten gatunek sobie szczególnie upodobał. Wśród wariacji na temat owego motywu dają się zauważyć pewne tendencje: szaleństwo bohatera związane z wypartą przeszłością i zapomnianą winą, której stopniowe odkrywanie prowadzi do kulminacji oraz umysł człowieka jako źródło zaburzonej percepcji i największe niebezpieczeństwo. Prześledźmy zatem poszczególne kręgi filmowego inferna.

Koszmar w czterech ścianach
Kto z nas nie zna filmów, w których ogromny, opuszczony dom albo klaustrofobiczne mieszkanie pobudzają najciemniejsze strony umysłu ludzkiego, by stać się miejscem niewytłumaczalnych zjawisk? Ale demonizacja przestrzeni mieszkalnych w postaci skrzypiących schodów, labiryntów mrocznych korytarzy, kapiących kranów i zakurzonych strychów nie jest wyłącznie zabiegiem czysto dekoracyjnym, lecz niejednokrotnie stanowi ważny element kompozycyjny współgrający z fabułą. Sfera ta staje się miejscem rozgrywki między umysłem bohatera a wypartą przeszłością. W ten sposób wewnętrzna psychoza jest sublimacją zapomnianej winy.
Niezapomniany przykład stanowi „Lokator” („Le Locataire”, 1976) Romana Polańskiego, nakręcony na podstawie opowiadania Rolanda Topora „Chimeryczny lokator”. Niepozorny urzędnik polskiego pochodzenia wprowadza się do mieszkania w jednej z paryskich kamienic. Poprzednia lokatorka – Simone Choule – próbowała popełnić samobójstwo, rzucając się z okna. Polański pozwala nam wejść w umysł Trelkovsky'ego i z jego perspektywy obserwować stopniowe narastanie obłędu. Pozornie nieznaczące sygnały jak dziwne znalezisko w ścianie czy odgłosy tego, co dzieje się za ścianą lub niepokojące cienie w oknach naprzeciwko są w rzeczywistości projekcją wydarzeń z życia bohatera, które nękają go od czasu spotkania z Simone w szpitalu. Splot niewytłumaczalnych okoliczności oraz natrętnie powracających déjà vu prowadzi do powolnego utożsamienia się Trelkovsky'ego z byłą lokatorką. Tylko czy wszystkiemu winien jest obłąkany umysł czy osaczający go mieszkańcy kamienicy?
Film Polańskiego, chociaż nie mówi explicite o żadnej zbrodni ani nie daje konkretnych poszlak co do interpretacji zakończenia, przetarł ścieżki twórcom lubującym się w kafkowskich klimatach. W 2005 roku ukazał się obraz „Drzwi obok” („Naboer”) mało znanego w Polsce reżysera norweskiego Påla Sletaune'a. Film wzbudził spore kontrowersje, głównie ze względu na naturalistyczne, niekiedy śmiałe sceny erotyczne. Ponownie zanurzamy się w umyśle zbrodniarza, który przemierzając mroczne zakamarki swojej kamienicy, przypomina sobie własną przeszłość, by odkryć przerażającą prawdę o sobie. Widz od samego początku niemal do końca nie zdaje sobie sprawy, że uczestniczy w wielkiej mistyfikacji, którą reżyseruje główny bohater – John, interpretując wypartą z pamięci przeszłość na nowo. Obrazy rzeczywistości powracają jednak, przedzierając się przez zaporę podświadomości. Obłęd u Sletaune'a, odwrotnie niż u Polańskiego, jest wyłącznie dziełem jednostki, a jego przyczyny są bardziej oczywiste. Przesłanie jednak pozostaje bardzo bliskie: od zbrodni nie ma ucieczki, a najstraszliwszą karą jest szaleństwo.

Lek na bezsenność
Jeszcze bardziej zagadkowy wydaje się film „Czekając na sen” („Chasing Sleep”, 2000) Michaela Walkera. Pewnego dnia Ed Saxon budzi się i zdaje sobie sprawę, że jego żona nie wróciła do domu. W połowicznym delirium spowodowanym mieszaniną tabletek na bezsenność i alkoholu, zgłasza zaginięcie, lecz tak naprawdę coraz bardziej się izoluje, pozwalając zawładnąć sobą własnemu domowi. Poszczególne pomieszczenia stają się zakamarkami jego umysłu, wizualizacjami strzępów przeszłości, która nie chce dotrzeć do nas w czystej postaci. Prowadzący śledztwo policjanci przypominają funkcjonariuszy z powieści Kafki, dziwny przedmiot pod komodą przywodzi na myśl surrealistyczne obrazki z filmów Lyncha, a pukający do drzwi domu sąsiedzi są tak irracjonalni w swoich prośbach, że nie wydaje się, by mogli być czymś więcej niż tylko wytworami logiki sennej. Okoliczności zaginięcia żony nie wyjaśniają się wraz z nadejściem nowego dnia, staje się natomiast coraz bardziej prawdopodobne, że kobieta została zamordowana. Cień podejrzenia pada na walczącego z hydrauliką domu Eda, którego coraz częściej nękają przerażające wizje zniekształconego dziecka i poćwiartowanego ciała. Wina krzyczy coraz głośniej. Jakby powiedzieli Amerykanie: „Murder will out”. Jednak prawda znów ginie w czeluściach narkotycznych wizji, pozostawiając widza w dręczącej niepewności.
Oka nie może zmrużyć od kilku miesięcy również Trevor Reznik (od czeskiego „rzeźnika”), tytułowy mechanik z jednego z najciekawszych filmów Brada Andersona. Złudzenia i urojenia są w rzeczywistości wytworem nękanego wyrzutami sumienia umysłu, a wszelkie postaci – projekcją wydarzeń z przeszłości. Znamienne jest, że na stoliku nocnym Trevora leży „Idiota” Dostojewskiego. Przywodzi to na myśl opowiadanie „Sobowtór” tego samego autora, które mogło posłużyć reżyserowi za inspirację, gdyż nieistniejący Ivan to nikt inny jak Doppelgänger alter ego Reznika. Dopiero kiedy mężczyzna dobrowolnie udaje się na komisariat, by zgłosić dokonane rok wcześniej przestępstwo – ucieczkę z miejsca wypadku – następuje symboliczne katharsis: nadchodzi upragniony sen. Podobny motyw, związany z ucieczką bohatera ze sceny zbrodni podejmuje „Diabeł” („Devil”), który w zeszłym roku pojawił się na ekranach. Filmowi może bliżej do tradycyjnego sposobu pojmowania dobra i zła, niemniej jednak interesująco pokazuje jak nieodpokutowana wina szuka chwili, by o sobie przypomnieć. Aż chciałoby się zacytować słowa wypowiedziane przez wygadaną Mattie Ross z „Prawdziwego męstwa”: „You must pay for everything in this world, one way and another. There is nothing free except the grace of God” („Za wszystko na świecie w jakiś sposób trzeba płacić. Nic nie ma za darmo oprócz łaski Boga”).

środa, 28 września 2011

Powrót mistrza sennego koszmaru

Zaledwie minuta - ale za to jaka! Tyle trwa filmik promujący Międzynarodowy Festiwal Filmowy we Wiedniu, który odbędzie się w dniach 20 października - 2 listopada. Autor - sam David Lynch. Etiuda nosi tytuł "The Three Rs" - i tu tkwi zagadka. Zwyczajowo terminem tym określa się trzy podstawowe umiejętności: wRiting, Reading i aRithmetics. "The Three Rs" klimatem przypomina równie enigmatyczny co niepokojący "Eraserhead" z 1976 roku, dzieło już kultowe. Okaże się, czy nowa produkcja będzie dobrym chwytem marketingowym, pewne jest jednak, że Lynch ma swój styl i wielu zwolenników, którzy z niecierpliwością oczekują na więcej niesamowitości.

niedziela, 25 września 2011

Zmierzch bogów /La caduta degli dei (1969)


Historia upadku rodziny von Essenbecków w okresie poprzedzającym dojście Hitlera do władzy i objęcie władzy przez nazistów. Senior rodu, człowiek starej daty, zostaje skrytobójczo zamordowany, a jego rodzina rozpoczyna bezpardonową walkę o władzę i wpływy. Spiritus movens podejmowanych działań jest związany z SS kuzyn Essenbecków - Aschenbach. Umiejętnie podsycając ambicję, grając na resentymentach, aranżując bieg wypadków, osiąga swój cel. Protagoniści zostają usunięci, a rodzinny majątek trafia w ręce Martina, zdegenerowanego i zdesperowanego przedstawiciela najmłodszej generacji, który jest bezwolnym narzędziem w rękach Aschenbacha. (opis: Filmweb)
''Zmierzch bogów'' w reżyserii G. Wiśniewskiego

3 Kobiety / Three Women (1977)

Z wiotkiej materii snu fantazmat utkany... Czyli o tym, że niezrozumiałe sny mogą nieść ze sobą ukryte znaczenia i skłaniać do interpretacji, o jakie sami siebie byśmy nie podejrzewali. 

Na początek niezbite fakty: za podstawę scenariusza posłużył sen, który pewnego razu przyśnił się Altmanowi. I na tym twarda rzeczywistość się kończy -- reszta jest wytworem reżyserskiej wyobraźni, a jednocześnie doskonałym studium psychologicznym kobiecej natury, która niczym sen z nastaniem świtu wymyka się racjonalnym schematom.

Fabuła skupia się na dwóch całkowicie odmiennych charakterologicznie bohaterkach: pewnej swojego uroku, choć ignorowanej przez mężczyzn Mildred "Millie" Lammoreaux i nieśmiałej, infantylnej Mildred "Pinky" Rose. Tytułową trzecią kobietą jest milcząca artystka Willie, która tworzy surrealistyczne, niepokojące malowidła. Pinky milczy na temat swojej przeszłości i zdaje się całkowicie zafascynowana Millie, która szybko wchodzi w rolę jej przewodniczki. Do czasu, gdy prosty wypadek nie zmieni ich relacji...

"Trzy kobiety" utrzymane są w klimacie podobnym do "Pikniku pod wiszącą skałą" Petera Weira, emanującym idyllicznością, ale niosącym ze sobą irracjonalny niepokój. Altman przyznawał się do inspiracji "Personą" Bergmana. Niesamowicie hipnotyczny, z zagadkowym i zaskakującym zakończeniem.

niedziela, 18 września 2011

Shelter/ Inkarnacja

Osobowości mnogie, schizofrenia, traumy dzieciństwa i inne psychologiczne dolegliwości - wydaje się, że horrory w większości wyczerpały już spektrum DSM-IV. 

Nowością nie jest również odwoływanie się do lokalnych mitologii, podań ludowych czy wierzeń zamkniętych społeczności. "Shelter" (w polskiej, narzucającej już interpretację wersji, "Inkarnacja") jako produkt komercyjny dobrze wpisuje się we współczesną kulturę remiksu: zgrabnie łączy poszczególne wątki oparte na znanych motywach i trzyma przy tym w napięciu. Nie do końca zachwyca, ale na pewno nie pozwoli przerwać seansu w połowie.

Obraz zyskuje na obsadzie: oto pod opiekę ambitnej psychiatry Cary (Julianne Moore) dostaje się niejaki David/Adam (Jonathan Rhys-Meyers). Wkrótce okazuje się, że sama psychologia nie jest w stanie dać odpowiedzi w obliczu śmierci kolejnych osób. Cara będzie musiała skonfrontować swój dotychczasowy światopogląd, by ratować najbliższe osoby. Szwedzcy reżyserzy (Björn Stein, Måns Mårlind)
zdecydowali się wpleść w historię wątek nadnaturalny, przez co historia wykazuje elementy podobieństwa wobec "Ringa". Nie sposób jednak pozbyć się wrażenia, że upakowanie dwóch zupełnie różnych stylistyk w jednym filmie to ryzykowny pomysł. Całość rozpoczyna się jak rasowy thriller psychologiczny, by niemal przed finałem wykonać niebezpieczny zakręt w kierunku paranormalnej fantazji w stylu "Zgromadzenia" czy "Osady". Jednak mimo pewnych niedostatków scenariuszowych film utrzymany jest w konsekwentnej, mrocznej stylistyce, a bardzo sobie cenię, jeśli horror jest w stanie "zachować twarz". Poza tym, twórcy zachowali tyle niezależności, by postarać się o zakończenie, które naprawdę wynagradza ewentualne braki filmu.



Polska premiera: 23 września 2011r.
Podobne rekomendacje: "Dead Silence", "Case 39", "Session 9"

środa, 14 września 2011

Kiedy rozum śpi...


Mówi się, że własny dom jest najbezpieczniejszym miejscem dla każdego człowieka – azylem, który pozwala zrzucić maskę życia codziennego. Odwrotna zasada zdaje się obowiązywać w kinie. Front kamienicy jakich wiele, poszarzały tynk. Kręte, wtopione w mrok schody i przypominające labirynt korytarze. Twoją jedyną bronią jest umysł. Kiedy zamykają się za tobą drzwi, budzą się upiory. 
 
Mało znany w Polsce thriller psychologiczny Drzwi obok (Naboer) z 2005 roku, trzeci film fabularny Påla Sletaune'a, stał się prawdziwym przełomem w jego karierze i przyniósł temu norweskiemu reżyserowi uznanie w kraju i za granicą. Filmowi dało to miejsce pośród takich klasyków gatunku kina skandynawskiego jak De dødes tjern Kårego Bergstrøma. Mroczne przestrzenie i niezwykle sugestywne dialogi oraz gra aktorów sprawiają, że filmowa fikcja Drzwi obok – słusznie nazywanych „Alicją w krainie czarów dla dorosłych” – przybiera podwójne oblicze: jawy i snu. Głównego bohatera – Johna (Kristoffer Joner) rzuca dziewczyna. Tego samego dnia mieszkająca na końcu korytarza kobieta prosi go o wyświadczenie jej przysługi. Anne (Cecilie Mosli) mieszka razem z Kim (Julia Schacht), którą nazywa swoją siostrą. Drzwi barykadują szafą. Na pytania Johna odpowiadają kolejnymi pytaniami, które wkrótce przekształcają się psychologiczną grę rodem z Maga Johna Fowlesa. Stopniowa dezorientacja zaczyna ustępować erotycznej fascynacji, która znajduje ujście w głęboko skrywanych fantazjach Johna. Dwie kobiety, niczym boginie o hipnotyzujących spojrzeniach, stają się przewodniczkami bohatera po imaginarium własnych pragnień. Dlaczego tylko nie pamięta niczego, choć wszystko wydaje się tak znajome?

W niespełna 80 minutach Sletaune'owi udało się stworzyć symboliczną przestrzeń izolacji, podobną do Lokatora Polańskiego, na którą składają się skrzypiące windy, klaustrofobiczne pomieszczenia i wąskie korytarze wiodące do nieznanych drzwi. Błądzący John przypomina bohatera Kafkowskiego poruszającego się w labiryncie własnych urojeń. Tyle tylko, że mimo iż prawda i fikcja mogą się wzajemnie przenikać, świat zewnętrzny nie jest iluzoryczny. Tam czeka Johna konfrontacja z wypartą przeszłością – sam będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytania, które otworzą drzwi do prawdy o sobie i własnej winie. 
 
Film jest wysmakowaną mieszanką motywów pozornie znajomych. Sletaune używa jednak gotowych elementów układanki na własny sposób, uciekając się do niestandardowych rozwiązań, czym zasłużył sobie na miano jednego z najbardziej charakterystycznych twórców współczesnego kina (zwłaszcza po premierze Doręczyciela [Budbringeren]). Już od pierwszych scen, poprzez umiejętne kadrowanie, reżyser wprowadza nas w mroczny świat miejskiej kamienicy. Przesycony dziwną, na poły senną logiką klimat potęguje niepokojąca muzyka. Fabuła zawiązuje się już od pierwszych scen i skutecznie wciąga w otchłań kamienicy. Najbardziej fascynująca jest ta zawieszona w atmosferze nieokreśloność. Zagadkowy jest też magnetyzm dialogów balansujących na granicy kokieterii, irracjonalnej logiki snu i odwzajemnionej niepewności. Sam reżyser mówi o swoim dziele w ten sposób: „To wariacja na temat dość powszechnego koszmaru: pewnego dnia odkrywasz drzwi do sąsiedniego mieszkania. Przekroczenie ich progu powoduje, że znajdujesz się w świecie, w którym reguły normalnego świata nie mają zastosowania. To, co tam odkrywasz, jest odrażające i jednocześnie przyciąga. Znajdujesz się w świecie, w którym musisz stawić czoła swym najgłębszym lękom. To najbardziej fascynujące, a zarazem przerażające doświadczenie twego życia”. Film Naboer to podróż do najbardziej tajemniczego miejsca na świecie – w głąb własnej duszy. To film o wstydzie, niedopuszczaniu prawdy do świadomości, wreszcie o przekraczaniu granic. Aż do zaskakującego finału...

Drzwi obok [Naboer] (2005), reż. Pål Sletaune

piątek, 2 września 2011

Postrach nocy/ Fright Night

Chociaż tego w żadnym wypadku po takim filmie bym się nie spodziewała, przedpremierowy pokaz "Postrachu nocy" skłonił mnie do kilku ogólniejszych refleksji. 

Po pierwsze, czy dzisiejsze kino, rządzące się kapitalistycznymi prawidłami, jest w stanie zaproponować widzowi jakość oraz czy widzowie, mając co piątek do wyboru kilka premier, dostrzegą godne uwagi produkcje, które zostałyby na dłużej w ich pamięci? Otóż to. Wolny rynek prowadzi do segregacji gustów, więc ci, którzy wolą smakować powoli, mają kina studyjne, natomiast ci, którzy postrzegają kino jako, nazwijmy to, fascynującą machinę przemysłu rozrywkowego, wybierają multipleksy. Zazwyczaj tak, ale nie brnijmy w generalizacje. 
 
 ANTIDOTUM NA STARE ZAGRANIA
 
Po drugie, skoro w kinie prawie wszystko już było, to zgodnie z duchem postmodermy, możliwe jest jedynie tworzenie przypisów do dzieł istniejących. Oczywiście na różne sposoby: reinterpretacja, kontynuacja, luźne nawiązanie czy pastisz. Reżyser Craig Gillespie wyciągnął właściwe wnioski z tej obserwacji i oto otrzymał receptę na "weekendowe kino": niskobudżetowa obsada + jedna gwiazda (oczywiście Farrell, skądinąd doskonale dobrany), modny wątek wampiryczny i elementy humorystyczne. Pomysł na scenariusz oczywiście sprawdzony, bo oparty na filmie pod tym samym tytułem z 1985 roku. Ci jednak, którzy sądzili, że Gillespie będzie epigonem reżysera "Zmierzchu", będą zaskoczeni. 



WZIĄĆ STRACH NA DYSTANS
Twórca "Postrachu nocy" poszedł jedyną, jak się zdaje dla składników wyjściowych jakie posiadał, właściwą drogą realizacji projektu. Pastisz. Wampiryzm zostaje wzięty w nawias, a wszelkie odniesienia popkulturowe do tego wątku tylko potęgują zabawny efekt. Nie mamy tutaj jednak do czynienia z parodią na miarę "Strasznego filmu". Jest to raczej historia na poważnie, jak w "Krzyku 4" z nielicznymi elementami, które dają nam odczuć, że reżyser puszcza do widza oko. O porównaniach ze "Zmierzchem" nie może być mowy, raczej jest to wyprawa w rejony bliższe "Miasteczku Salem", "Pozwól mi wejść" czy nawet "30 dniom mroku". Tyle że mniej na serio. Za to z premedytacją.

więcej w zakładce Movie Soundtracks

wtorek, 30 sierpnia 2011

HumanDOC Festival: Last Supper for Malthus

Thomas Robert Malthus, żyjący na przełomie XVIII i XIX wieku angielski ekonomista i duchowny, zwrócił uwagę na korelacje zachodzące pomiędzy przyrostem ludności a poziomem zamożności społeczeństwa. W przyroście demograficznym upatrywał zagrożenie, prowadzące nieuchronnie do klęski głodu oraz nędzy. Z tego względu przeciwstawiał się wszelkiej pomocy materialnej na rzecz ubogich warstw społecznych w Anglii. Był również skrajnym przeciwnikiem egalitaryzmu i twierdził, że równość powoduje jeszcze większy przyrost naturalny, prowadząc do klęski głodu.

Problem globalnego głodu jest jak najbardziej kwestią żywą, co udowadnia "Last Supper for Malthus" w rezyserii Klausa Pasa. Film będzie wyświetlany podczas II edycji Festwalu HumanDoc w Warszawie (12-17 listopada 2011 r.). Jest to jedna z pozycji, do której mam okazję przygotować wersję polską listy dialogowej. I mogę zdradzić, że film ten może wielu zaskoczyć i cokolwiek by o nim nie mówić, na pewno nie jest to kolejny moralizatorski dokument reżysera z zamożnego kraju. Zapraszam do zapoznania się ze zwiastunem (warto):



O FESTIWALU HUMANDOC

II Międzynarodowy Festiwal Filmów Dokumentalnych HumanDOC „Globalny Rozwój w Kinie” to innowacyjne wydarzenie łączące kino na najwyższym światowym poziomie, edukację na tematy globalne oraz wydarzenia artystyczne. Wszystkie wydarzenia Festiwalu HumanDOC są bezpłatne i otwarte dla publiczności.

II edycję Międzynarodowego Festiwalu Filmu Dokumentalnego HumanDOC będzie wieńczyć gala wręczenia nagród odbywająca się w ramach Europejskich Dni Rozwoju (EDR) zorganizowana w grudniu Centrum Nauki Kopernika w Warszawie. EDR to największe i najbardziej prestiżowe wydarzenie międzynarodowe, które Polska będzie organizować w ramach sprawowania Prezydencji UE. 

 
ABOUT HUMANDOC FESTIVAL

The second edition of the International Documentary Film Festival HumanDOC Global Development in Cinema is a truly unique event encompassing world-class cinema, education concerning global issues and artistic events with the aim of encouraging the viewers to become involved in support activities and, most of all, to become sensitive to the other people's destiny, irrespective of where they live. All events accompanying HumanDOC Festival are free of charge and open to the public.

The end of the second edition of the International Documentary Film Festival HumanDOC  will be marked by the Awards Ceremony taking place during the European Development Days (EDD). The event will take place in December in the Copernicus Science Centre in Warsaw. EDD is the most important and most prestigious event hosted by Poland during Poland's EU Presidency.