"Social Network" był jednym z pierwszych filmów Davida Finchera, jakie miałam okazję obejrzeć (no, może wcześniej był "Ciekawy przypadek Benjamina Buttona"). I, jak się okazało, chociaż obraz sam w sobie pod wieloma względami jest wybitny, to jednak mało reprezentatywny jeśli chodzi o twórczość reżysera.
Fincher lubuje się w klimatach mrocznych, zaprawionych odrobiną psychologii, czego próbkę dał w "Zodiaku", "Azylu" czy "Siedem". Wszystko jednak w jego filmach nosiło znamiona racjonalności, misternie skonstruowanej zagadki kryminalnej, która ma dosyć prozaiczne zakończenie (kara) lub, jak to bywa w życiu, nie prowadzi do konkretnego rozwiązania. W żadnym wypadku nie było jednak mowy o czynnikach nadprzyrodzonych, okultyzmie etc. "Gra" nie broni się unikami kina grozy, gdzie nomen omen w grę wchodzą odmienne stany percepcji i rozwiązania deus ex machina. Ale i tu nie jesteśmy też bezpieczni: stajemy się pełnoprawnymi uczestnikami eksperymentu z rzeczywistością, trochę w stylu "Vanilla Sky" (a w zasadzie jego pierwowzoru "Abre los ojos") i prozy Philipa K. Dicka.
Co można podarować królowi na urodziny? Bogaty makler Nicholas Van Orton otrzymuje od brata na swoje 48. urodziny osobliwy prezent -- zaproszenie do skorzystania z usług CRS (Consumer Recreation Service) -- opatrzony komentarzem "They'll make your life fun". Od tego momentu granice między jednostkową paranoją a wielką mistyfikacją na miarę "Truman Show" są płynne. I wiodą ku nieoczekiwanemu finałowi. Jeden z tych filmów, które, podobnie jak przebudzenie się z koszmaru, pozwala docenić uroki rutyny.
Film zajął 44. miejsce na liście 100 najbardziej przerażających filmów w historii kina wg Bravotv.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz