"Musimy porozmawiać o Kevinie" ("We Need to Talk About Kevin'') przeraża bardziej niż niejeden horror, jako że kontynuuje dyskusję na temat banalności zła -- temat dobrze nam znany w różnorakich ujęciach. Lecz tym razem w centrum uwagi nie znajduje się wyłacznie nastolatek wymachujący bronią, lecz pytająca matka.
Szkocka reżyserka Lynne Ramsay, znana dotychczas węższej publiczności z mocnych obrazów takich jak "Morvern Callar" oraz "Nazwij to snem" ("Ratcatcher"), tym razem wzięła na warsztat powieść Lionela Shrivera z 2003 r. Efekt: intensywna, a przez to znakomita mieszanka dramatu, thrillera i horroru. Tytułowy Kevin już od dnia narodzin ma w sobie demoniczne rysy i wyjątkowo zimne, pałające nienawiścią spojrzenie. Wydawać by się mogło, że urodził się, by czynić zło, że nie ma dla niego ratunku. Od początku sprawia problemy, gdzie się pojawi -- przejawia destrukcyjne skłonności. Wiele czasu upłynie, zanim zacznie mówić. Milczy z wyboru. By złamać bezradną matkę. Jakże więc pełnego znaczenia nabierają w tej sytuacji słowa Freuda: "Dzieci nie są złośliwe. Są złe".
RODZICIELSKA SKAZA?
Ale i matka -- Eva -- (bardzo przekonująca Tilda Swinton) w niczym nie przypomina rozpływającej się w zachwytach nad pociechą rodzicielki ("Gdyby nie ty, mama mogłaby teraz być we Francji"). Poprzez szereg reminiscencji i skrawków wydarzeń z przeszłości uzyskujemy pełniejszy obraz rodzinnej historii. Oto wzorcowa rodzina amerykańska: matka, ojciec i syn (w późniejszym etapie także córka). Dobroduszny i niekonfliktowy ojciec (doskonały w tej płytkiej kreacji John C. Reilly) jest wpatrzony z uwielbieniem w Kevina, wzorowo wypełnia swoją rolę i klepie pociechę po ramieniu, wierząc, jak większość z nas, że dzieci są niewinne, słodkie i należy im wiele przebaczać. Kevin przy ojcu staje się inną osobą, nakłada maskę dobrego syna. Prawdziwe napięcie widać we wzajemnych relacjach matka - Kevin. Tylko ona traktuje go od początku jak równego przeciwnika. Z jednej strony stara się mu nieudolnie okazać matczyną troskę i pyta siebie, czym zasłużyła na nienawiść z jego strony; z drugiej jednak nie jest w stanie okazać empatii i widzi we własnym dziecku zagrożenie. A Kevin kontynuuje grę. Stopniowo, ale konsekwentnie i z pewnością socjopaty przeraża Evę coraz bardziej: poczynając od odmowy podania piłki, poprzez dziwne wypadki w domu aż do pewnego dnia... Szkody, które wyrządza Kevin to nie dziecięca złośliwość czy oznaka młodzieńczego buntu. Ich skutki są nieodwracalne: to zło w czystej postaci.
W KIERUNKU JĄDRA CIEMNOŚCI
Film stwarza wrażenie dosyć powierzchownego, ale po pewnym czasie można stwierdzić, iż to tylko złudzenie. Charakterystyczna klaustrofobiczność i ograniczenie przestrzeni akcji wynika ze specyficznego sposobu prowadzenia narracji z perspektywy przeżyć wewnętrznych Evy. Przeplatające się ze sobą retrospekcje i wydarzenia współczesne oraz nasycone kolory (niebieski i czerwony) tworzą specyficzny klimat obrazu. Przeszłość funkcjonuje niczym belle époque nosząca symptomy kryzysu. Istnieje już tylko w obrazach i nie ma odwrotu.
"Musimy porozmawiać o Kevinie" zręcznie wpisuje się w tematykę obrazów o wyzutych z emocji dzieciach nowej ery, niemniej jednak nie powtarza elementów materii już znanej. Film ogląda się jak dobry, fabularyzowany dokument. Chociaż rozwiązanie historii nie zaskakuje, chcemy towarzyszyć Evie do końca. Kevin wiele ma wspólnego z Bennym z przerażającego "Benny's Video" Michaela Hanekego, tyle że w roli winowajcy nie występuje współczesna kultura i wszechobecne media. Kevinowi w zasadzie bliżej do bohaterów pamiętnego "Słonia" w reżyserii Gusa van Santa, nawiązującego bezpośrednio do masakry w Columbine High School. Problem niepozornego nastolatka, który pewnego dnia zjawia się w szkole z bronią, by krwawo rozprawić się z kolegami analizował już Michael Moore w swoim dokumencie ''Zabawy z bronią'' (ang. ''Bowling for Columbine'', 2002). A może w kontekście bieżących wydarzeń możemy w wyrachowanym Kevinie dostrzegać rysy Breivika? Czy jednak zagubionego nastolatka, który rozpaczliwie woła o uwagę?
Pytanie o przyczyny zła pozostaje bez odpowiedzi. Tak jakby Ramsay chciała zasugerować, że może być ono samoistne.
Szkocka reżyserka Lynne Ramsay, znana dotychczas węższej publiczności z mocnych obrazów takich jak "Morvern Callar" oraz "Nazwij to snem" ("Ratcatcher"), tym razem wzięła na warsztat powieść Lionela Shrivera z 2003 r. Efekt: intensywna, a przez to znakomita mieszanka dramatu, thrillera i horroru. Tytułowy Kevin już od dnia narodzin ma w sobie demoniczne rysy i wyjątkowo zimne, pałające nienawiścią spojrzenie. Wydawać by się mogło, że urodził się, by czynić zło, że nie ma dla niego ratunku. Od początku sprawia problemy, gdzie się pojawi -- przejawia destrukcyjne skłonności. Wiele czasu upłynie, zanim zacznie mówić. Milczy z wyboru. By złamać bezradną matkę. Jakże więc pełnego znaczenia nabierają w tej sytuacji słowa Freuda: "Dzieci nie są złośliwe. Są złe".
RODZICIELSKA SKAZA?
Ale i matka -- Eva -- (bardzo przekonująca Tilda Swinton) w niczym nie przypomina rozpływającej się w zachwytach nad pociechą rodzicielki ("Gdyby nie ty, mama mogłaby teraz być we Francji"). Poprzez szereg reminiscencji i skrawków wydarzeń z przeszłości uzyskujemy pełniejszy obraz rodzinnej historii. Oto wzorcowa rodzina amerykańska: matka, ojciec i syn (w późniejszym etapie także córka). Dobroduszny i niekonfliktowy ojciec (doskonały w tej płytkiej kreacji John C. Reilly) jest wpatrzony z uwielbieniem w Kevina, wzorowo wypełnia swoją rolę i klepie pociechę po ramieniu, wierząc, jak większość z nas, że dzieci są niewinne, słodkie i należy im wiele przebaczać. Kevin przy ojcu staje się inną osobą, nakłada maskę dobrego syna. Prawdziwe napięcie widać we wzajemnych relacjach matka - Kevin. Tylko ona traktuje go od początku jak równego przeciwnika. Z jednej strony stara się mu nieudolnie okazać matczyną troskę i pyta siebie, czym zasłużyła na nienawiść z jego strony; z drugiej jednak nie jest w stanie okazać empatii i widzi we własnym dziecku zagrożenie. A Kevin kontynuuje grę. Stopniowo, ale konsekwentnie i z pewnością socjopaty przeraża Evę coraz bardziej: poczynając od odmowy podania piłki, poprzez dziwne wypadki w domu aż do pewnego dnia... Szkody, które wyrządza Kevin to nie dziecięca złośliwość czy oznaka młodzieńczego buntu. Ich skutki są nieodwracalne: to zło w czystej postaci.
W KIERUNKU JĄDRA CIEMNOŚCI
Film stwarza wrażenie dosyć powierzchownego, ale po pewnym czasie można stwierdzić, iż to tylko złudzenie. Charakterystyczna klaustrofobiczność i ograniczenie przestrzeni akcji wynika ze specyficznego sposobu prowadzenia narracji z perspektywy przeżyć wewnętrznych Evy. Przeplatające się ze sobą retrospekcje i wydarzenia współczesne oraz nasycone kolory (niebieski i czerwony) tworzą specyficzny klimat obrazu. Przeszłość funkcjonuje niczym belle époque nosząca symptomy kryzysu. Istnieje już tylko w obrazach i nie ma odwrotu.
"Musimy porozmawiać o Kevinie" zręcznie wpisuje się w tematykę obrazów o wyzutych z emocji dzieciach nowej ery, niemniej jednak nie powtarza elementów materii już znanej. Film ogląda się jak dobry, fabularyzowany dokument. Chociaż rozwiązanie historii nie zaskakuje, chcemy towarzyszyć Evie do końca. Kevin wiele ma wspólnego z Bennym z przerażającego "Benny's Video" Michaela Hanekego, tyle że w roli winowajcy nie występuje współczesna kultura i wszechobecne media. Kevinowi w zasadzie bliżej do bohaterów pamiętnego "Słonia" w reżyserii Gusa van Santa, nawiązującego bezpośrednio do masakry w Columbine High School. Problem niepozornego nastolatka, który pewnego dnia zjawia się w szkole z bronią, by krwawo rozprawić się z kolegami analizował już Michael Moore w swoim dokumencie ''Zabawy z bronią'' (ang. ''Bowling for Columbine'', 2002). A może w kontekście bieżących wydarzeń możemy w wyrachowanym Kevinie dostrzegać rysy Breivika? Czy jednak zagubionego nastolatka, który rozpaczliwie woła o uwagę?
Pytanie o przyczyny zła pozostaje bez odpowiedzi. Tak jakby Ramsay chciała zasugerować, że może być ono samoistne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz