Film jest niepozorny: produkcja holenderska, rocznik '88, leniwie rozwijająca się akcja i nie pozwalająca na zbyt wielką innowację w podejściu do tematu fabuła. Mimo to obok "Zaginięcia" ("Spoorloos") George'a Sluizera nie sposób przejść obojętnie.
Parę Holendrów -- Saskię i Rexa śledzimy podczas ich podróży po Francji. Historia rozwija się stopniowo, towarzyszymy im w drobnych konfliktach, napięciach, niezobowiązujących rozmowach i leniwie płynących chwilach. Gdy już nasza czujność zostaje uśpiona, Saskia znika w niewyjaśnionych okolicznościach podczas postoju na stacji benzynowej. Rexa dręczą liczne pytania: Jaki był motyw? Czy ktoś jej pomógł? A przede wszystkim: Czy Saskia żyje?
Poszukiwania trwają dni, miesiące, lata. Rex w nich nie ustaje, staje się to dla niego wręcz pewnego rodzaju obsesją. Aż nadchodzi dzień, gdy sprawdzają się jego przypuszczenia i staje oko w oko ze sprawcą. Jest nim Raymond -- przykładny, nieco zamknięty we własnym świecie ojciec i wykładowca. Zdobycie odpowiedzi na kluczowe pytanie wydaje się blisko. Jednak Raymond nie zamierza rezygnować z rozpoczętej gry. Jest tylko jeden sposób, by poznać prawdę: przeżyć ją. Miotany sprzecznymi uczuciami nienawiści, a jednocześnie bezradności i żądzy odkrycia prawdy na temat przeszłych wydarzeń Rex decyduje się na desperacki krok i towarzyszy Raymondowi w podróży do samego jądra ciemności, poznając szokującą filozofię mizantropa, a jednocześnie uczestnicząc na żywo w rekonstrukcji wydarzeń z przeszłości aż do samego finału...
"Zaginięcie" to jedna z nielicznych pozycji, które powolną ekspozycję tematu sowicie wynagradzają rozwiązaniem akcji. Zdecydowanym atutem okazuje się nielinearny sposób narracji: najpierw poznajemy okoliczności zaginięcia, następnie sceny z życia sprawcy, przeplatane przebłyskami z jego przeszłości, by przenieść się do współczesności, kiedy to Raymond opowiada Rexowi, co zaszło przed laty. W pewnym sensie postać nudnego z pozoru socjopaty jest fascynująca: niczym pająk przez lata planował swój czyn, dochodził do niego stopniowo, tkał sieć, by następnie wybrać ofiarę. Przy tym zbrodnia nie była planowana. Raymond chce udowodnić sobie swoją wartość przez zdolność do popełnienia czynu stanowiącego przykład najwyższego zła. Nie chodzi o ''zwykłe'' morderstwo. Chodzi o to, by przekroczyć to co jest zapisane, oszukać własne przeznaczenie. A czym ono jest jeśli nie przypadkiem? Bo jeśli zadecyduję, że czegoś nie zrobię lub że coś zrobię, to skąd wiadomo, który wybór jest mi pisany, a który będzie stanowił zmianę biegu losu?
Polecam zwłaszcza dla sceny kulisów porwania, która ukazuje jak wiele zbiegów okoliczności uczyniło z Saskii ofiarę absolutnego planu Raymonda. Inteligentne kino, które mocno chwyta.