środa, 28 września 2011

Powrót mistrza sennego koszmaru

Zaledwie minuta - ale za to jaka! Tyle trwa filmik promujący Międzynarodowy Festiwal Filmowy we Wiedniu, który odbędzie się w dniach 20 października - 2 listopada. Autor - sam David Lynch. Etiuda nosi tytuł "The Three Rs" - i tu tkwi zagadka. Zwyczajowo terminem tym określa się trzy podstawowe umiejętności: wRiting, Reading i aRithmetics. "The Three Rs" klimatem przypomina równie enigmatyczny co niepokojący "Eraserhead" z 1976 roku, dzieło już kultowe. Okaże się, czy nowa produkcja będzie dobrym chwytem marketingowym, pewne jest jednak, że Lynch ma swój styl i wielu zwolenników, którzy z niecierpliwością oczekują na więcej niesamowitości.

niedziela, 25 września 2011

Zmierzch bogów /La caduta degli dei (1969)


Historia upadku rodziny von Essenbecków w okresie poprzedzającym dojście Hitlera do władzy i objęcie władzy przez nazistów. Senior rodu, człowiek starej daty, zostaje skrytobójczo zamordowany, a jego rodzina rozpoczyna bezpardonową walkę o władzę i wpływy. Spiritus movens podejmowanych działań jest związany z SS kuzyn Essenbecków - Aschenbach. Umiejętnie podsycając ambicję, grając na resentymentach, aranżując bieg wypadków, osiąga swój cel. Protagoniści zostają usunięci, a rodzinny majątek trafia w ręce Martina, zdegenerowanego i zdesperowanego przedstawiciela najmłodszej generacji, który jest bezwolnym narzędziem w rękach Aschenbacha. (opis: Filmweb)
''Zmierzch bogów'' w reżyserii G. Wiśniewskiego

3 Kobiety / Three Women (1977)

Z wiotkiej materii snu fantazmat utkany... Czyli o tym, że niezrozumiałe sny mogą nieść ze sobą ukryte znaczenia i skłaniać do interpretacji, o jakie sami siebie byśmy nie podejrzewali. 

Na początek niezbite fakty: za podstawę scenariusza posłużył sen, który pewnego razu przyśnił się Altmanowi. I na tym twarda rzeczywistość się kończy -- reszta jest wytworem reżyserskiej wyobraźni, a jednocześnie doskonałym studium psychologicznym kobiecej natury, która niczym sen z nastaniem świtu wymyka się racjonalnym schematom.

Fabuła skupia się na dwóch całkowicie odmiennych charakterologicznie bohaterkach: pewnej swojego uroku, choć ignorowanej przez mężczyzn Mildred "Millie" Lammoreaux i nieśmiałej, infantylnej Mildred "Pinky" Rose. Tytułową trzecią kobietą jest milcząca artystka Willie, która tworzy surrealistyczne, niepokojące malowidła. Pinky milczy na temat swojej przeszłości i zdaje się całkowicie zafascynowana Millie, która szybko wchodzi w rolę jej przewodniczki. Do czasu, gdy prosty wypadek nie zmieni ich relacji...

"Trzy kobiety" utrzymane są w klimacie podobnym do "Pikniku pod wiszącą skałą" Petera Weira, emanującym idyllicznością, ale niosącym ze sobą irracjonalny niepokój. Altman przyznawał się do inspiracji "Personą" Bergmana. Niesamowicie hipnotyczny, z zagadkowym i zaskakującym zakończeniem.

niedziela, 18 września 2011

Shelter/ Inkarnacja

Osobowości mnogie, schizofrenia, traumy dzieciństwa i inne psychologiczne dolegliwości - wydaje się, że horrory w większości wyczerpały już spektrum DSM-IV. 

Nowością nie jest również odwoływanie się do lokalnych mitologii, podań ludowych czy wierzeń zamkniętych społeczności. "Shelter" (w polskiej, narzucającej już interpretację wersji, "Inkarnacja") jako produkt komercyjny dobrze wpisuje się we współczesną kulturę remiksu: zgrabnie łączy poszczególne wątki oparte na znanych motywach i trzyma przy tym w napięciu. Nie do końca zachwyca, ale na pewno nie pozwoli przerwać seansu w połowie.

Obraz zyskuje na obsadzie: oto pod opiekę ambitnej psychiatry Cary (Julianne Moore) dostaje się niejaki David/Adam (Jonathan Rhys-Meyers). Wkrótce okazuje się, że sama psychologia nie jest w stanie dać odpowiedzi w obliczu śmierci kolejnych osób. Cara będzie musiała skonfrontować swój dotychczasowy światopogląd, by ratować najbliższe osoby. Szwedzcy reżyserzy (Björn Stein, Måns Mårlind)
zdecydowali się wpleść w historię wątek nadnaturalny, przez co historia wykazuje elementy podobieństwa wobec "Ringa". Nie sposób jednak pozbyć się wrażenia, że upakowanie dwóch zupełnie różnych stylistyk w jednym filmie to ryzykowny pomysł. Całość rozpoczyna się jak rasowy thriller psychologiczny, by niemal przed finałem wykonać niebezpieczny zakręt w kierunku paranormalnej fantazji w stylu "Zgromadzenia" czy "Osady". Jednak mimo pewnych niedostatków scenariuszowych film utrzymany jest w konsekwentnej, mrocznej stylistyce, a bardzo sobie cenię, jeśli horror jest w stanie "zachować twarz". Poza tym, twórcy zachowali tyle niezależności, by postarać się o zakończenie, które naprawdę wynagradza ewentualne braki filmu.



Polska premiera: 23 września 2011r.
Podobne rekomendacje: "Dead Silence", "Case 39", "Session 9"

środa, 14 września 2011

Kiedy rozum śpi...


Mówi się, że własny dom jest najbezpieczniejszym miejscem dla każdego człowieka – azylem, który pozwala zrzucić maskę życia codziennego. Odwrotna zasada zdaje się obowiązywać w kinie. Front kamienicy jakich wiele, poszarzały tynk. Kręte, wtopione w mrok schody i przypominające labirynt korytarze. Twoją jedyną bronią jest umysł. Kiedy zamykają się za tobą drzwi, budzą się upiory. 
 
Mało znany w Polsce thriller psychologiczny Drzwi obok (Naboer) z 2005 roku, trzeci film fabularny Påla Sletaune'a, stał się prawdziwym przełomem w jego karierze i przyniósł temu norweskiemu reżyserowi uznanie w kraju i za granicą. Filmowi dało to miejsce pośród takich klasyków gatunku kina skandynawskiego jak De dødes tjern Kårego Bergstrøma. Mroczne przestrzenie i niezwykle sugestywne dialogi oraz gra aktorów sprawiają, że filmowa fikcja Drzwi obok – słusznie nazywanych „Alicją w krainie czarów dla dorosłych” – przybiera podwójne oblicze: jawy i snu. Głównego bohatera – Johna (Kristoffer Joner) rzuca dziewczyna. Tego samego dnia mieszkająca na końcu korytarza kobieta prosi go o wyświadczenie jej przysługi. Anne (Cecilie Mosli) mieszka razem z Kim (Julia Schacht), którą nazywa swoją siostrą. Drzwi barykadują szafą. Na pytania Johna odpowiadają kolejnymi pytaniami, które wkrótce przekształcają się psychologiczną grę rodem z Maga Johna Fowlesa. Stopniowa dezorientacja zaczyna ustępować erotycznej fascynacji, która znajduje ujście w głęboko skrywanych fantazjach Johna. Dwie kobiety, niczym boginie o hipnotyzujących spojrzeniach, stają się przewodniczkami bohatera po imaginarium własnych pragnień. Dlaczego tylko nie pamięta niczego, choć wszystko wydaje się tak znajome?

W niespełna 80 minutach Sletaune'owi udało się stworzyć symboliczną przestrzeń izolacji, podobną do Lokatora Polańskiego, na którą składają się skrzypiące windy, klaustrofobiczne pomieszczenia i wąskie korytarze wiodące do nieznanych drzwi. Błądzący John przypomina bohatera Kafkowskiego poruszającego się w labiryncie własnych urojeń. Tyle tylko, że mimo iż prawda i fikcja mogą się wzajemnie przenikać, świat zewnętrzny nie jest iluzoryczny. Tam czeka Johna konfrontacja z wypartą przeszłością – sam będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytania, które otworzą drzwi do prawdy o sobie i własnej winie. 
 
Film jest wysmakowaną mieszanką motywów pozornie znajomych. Sletaune używa jednak gotowych elementów układanki na własny sposób, uciekając się do niestandardowych rozwiązań, czym zasłużył sobie na miano jednego z najbardziej charakterystycznych twórców współczesnego kina (zwłaszcza po premierze Doręczyciela [Budbringeren]). Już od pierwszych scen, poprzez umiejętne kadrowanie, reżyser wprowadza nas w mroczny świat miejskiej kamienicy. Przesycony dziwną, na poły senną logiką klimat potęguje niepokojąca muzyka. Fabuła zawiązuje się już od pierwszych scen i skutecznie wciąga w otchłań kamienicy. Najbardziej fascynująca jest ta zawieszona w atmosferze nieokreśloność. Zagadkowy jest też magnetyzm dialogów balansujących na granicy kokieterii, irracjonalnej logiki snu i odwzajemnionej niepewności. Sam reżyser mówi o swoim dziele w ten sposób: „To wariacja na temat dość powszechnego koszmaru: pewnego dnia odkrywasz drzwi do sąsiedniego mieszkania. Przekroczenie ich progu powoduje, że znajdujesz się w świecie, w którym reguły normalnego świata nie mają zastosowania. To, co tam odkrywasz, jest odrażające i jednocześnie przyciąga. Znajdujesz się w świecie, w którym musisz stawić czoła swym najgłębszym lękom. To najbardziej fascynujące, a zarazem przerażające doświadczenie twego życia”. Film Naboer to podróż do najbardziej tajemniczego miejsca na świecie – w głąb własnej duszy. To film o wstydzie, niedopuszczaniu prawdy do świadomości, wreszcie o przekraczaniu granic. Aż do zaskakującego finału...

Drzwi obok [Naboer] (2005), reż. Pål Sletaune

piątek, 2 września 2011

Postrach nocy/ Fright Night

Chociaż tego w żadnym wypadku po takim filmie bym się nie spodziewała, przedpremierowy pokaz "Postrachu nocy" skłonił mnie do kilku ogólniejszych refleksji. 

Po pierwsze, czy dzisiejsze kino, rządzące się kapitalistycznymi prawidłami, jest w stanie zaproponować widzowi jakość oraz czy widzowie, mając co piątek do wyboru kilka premier, dostrzegą godne uwagi produkcje, które zostałyby na dłużej w ich pamięci? Otóż to. Wolny rynek prowadzi do segregacji gustów, więc ci, którzy wolą smakować powoli, mają kina studyjne, natomiast ci, którzy postrzegają kino jako, nazwijmy to, fascynującą machinę przemysłu rozrywkowego, wybierają multipleksy. Zazwyczaj tak, ale nie brnijmy w generalizacje. 
 
 ANTIDOTUM NA STARE ZAGRANIA
 
Po drugie, skoro w kinie prawie wszystko już było, to zgodnie z duchem postmodermy, możliwe jest jedynie tworzenie przypisów do dzieł istniejących. Oczywiście na różne sposoby: reinterpretacja, kontynuacja, luźne nawiązanie czy pastisz. Reżyser Craig Gillespie wyciągnął właściwe wnioski z tej obserwacji i oto otrzymał receptę na "weekendowe kino": niskobudżetowa obsada + jedna gwiazda (oczywiście Farrell, skądinąd doskonale dobrany), modny wątek wampiryczny i elementy humorystyczne. Pomysł na scenariusz oczywiście sprawdzony, bo oparty na filmie pod tym samym tytułem z 1985 roku. Ci jednak, którzy sądzili, że Gillespie będzie epigonem reżysera "Zmierzchu", będą zaskoczeni. 



WZIĄĆ STRACH NA DYSTANS
Twórca "Postrachu nocy" poszedł jedyną, jak się zdaje dla składników wyjściowych jakie posiadał, właściwą drogą realizacji projektu. Pastisz. Wampiryzm zostaje wzięty w nawias, a wszelkie odniesienia popkulturowe do tego wątku tylko potęgują zabawny efekt. Nie mamy tutaj jednak do czynienia z parodią na miarę "Strasznego filmu". Jest to raczej historia na poważnie, jak w "Krzyku 4" z nielicznymi elementami, które dają nam odczuć, że reżyser puszcza do widza oko. O porównaniach ze "Zmierzchem" nie może być mowy, raczej jest to wyprawa w rejony bliższe "Miasteczku Salem", "Pozwól mi wejść" czy nawet "30 dniom mroku". Tyle że mniej na serio. Za to z premedytacją.

więcej w zakładce Movie Soundtracks