Debiut Sophie Schoukens, który dzisiaj wchodzi na ekrany polskich kin, rozbudza apetyt na wiele, ale ucztą intelektualną nie jest.
"Marieke, Marieke" to film głęboko osadzony w emocjach. Kobiecy i intuicyjny. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że reżyserująca obraz Sophie Schoukens wzorowała się w portretowaniu surowej relacji matka-córka na filmach Hanekego, a po części na melancholijnych obrazach Sophii Coppoli. Jednocześnie scenariusz jest równie beztroski jak główna bohaterka filmu. Miejscami może irytować również sposób narracji prowadzonej w postaci synestetycznego strumienia świadomości, na który składa się potok obrazów, skojarzeń i wspomnień. Jednak sympatycy klimatycznych, lekko marzycielskich obrazów utkanych z lekkich niedopowiedzeń powinni być usatysfakcjonowani z seansu.
Film skupia się wokół przeżyć Marieke, 20-letniej dziewczyny, która na co dzień pracuje w fabryce czekoladek i mieszka ze swoją matką, która po śmierci męża zdystansowała się wobec świata i okazuje szczątkowe emocje wobec córki. Marieke, jak każda wkraczająca w dorosły świat osoba, pragnie odnaleźć swoje miejsce w rzeczywistości, określić swoją tożsamość. Tylko jak to osiągnąć, jeśli nie zna się swojej przeszłości? Właściwym słowem opisującym relację matki i córki byłoby po prostu "przywiązanie". Marieke praktycznie nie pamięta swojego ojca. Pozostały jej tylko skrawki wspomnień i słowa matki dotyczące jego śmierci. Dopiero gdy na horyzoncie pojawia się Jacoby, dawny przyjaciel ojca Marieke i wydawca jego dzieł, którego z dziewczyną łączy niezwykła więź, Marieke stopniowo dojrzewa i odkrywa zaskakującą prawdę o sobie i swojej przeszości, która dotychczas tłumiła jej rozwój.
Jedyną naprawdę ciekawą rzeczą w filmie Schoukens jest kontrast, jaki stanowią wobec siebie matka i córka. Pierwsza z nich to kobieta dojrzała, po przejściach, która nie jest gotowa, by otworzyć się na nową relację po śmierci małżonka. Powściągliwa, a nawet dosyć oziębła, sceptycznie podchodzi do kolejnych pomysłów córki. Marieke to jej zupełne przeciwieństwo, czy -- jak mogłoby się wydawać -- młodsza wersja, tryskający życiem i entuzjazem Eros. Co ciekawe, dziewczyna spełnienia szuka w związkach z dużo starszymi mężczyznami, co wręcz niebezpiecznie ociera się o gerontofilię. W relacjach z dojrzałymi mężczyznami odnajduje jednak to, czego brakuje jej w młodszych przedstawicielach płci przeciwnej: ciepło, zrozumienie i wolność. Jej fascynacja starszymi mężczyznami odzwierciedlenie znajduje w fotografii -- dziewczyna namiętnie portretuje fragmenty ciał mężczyzn, w ramionach których szukała ukojenia. Obrazy te są niczym elementy układanki przedstawiającej tożsamość Marieke: fragmentaryczną i ukazującą poszczególne elementy w wielkim zbliżeniu, niedającym obrazu całości.
Wobec "Marieke..." żywię nadal mieszane uczucia: podczas seansu miałam permanentne uczucie déjà vu, a z drugiej strony niektóre ze scen chłonęłam szczegół po szczególe i mogłabym analizować klatka po klatce. Jest to z pewnością dzieło impresyjne; ogląda się je trochę jak wystawę fotografii, z których każda prezentuje wybrany wycinek rzeczywistości, mocno skupiony na szczególe. Na pewno jest to debiut udany, pozostawiający nadzieję na więcej. Jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że póki co przesłanie filmu jest niczym sama Marieke: nie do końca dojrzałe i lekko egzaltowane.