sobota, 31 marca 2012

"Dark Shadows" Burtona


Niedawno pojawił się news o innowacyjnej animacji Tima Burtona "Frankenweenie", tymczasem ekscentryczny reżyser lubujący się w turpistycznych tematach powraca z nową pełnometrażową produkcją. "Mroczne cienie" na ekranach polskich kin już 18 maja.

Historia ma swój początek w 1752 roku, kiedy rodzina Collinsonów wraz z synkiem Barnabasem wsiada na pokład statku zmierzającego do Ameryki. Mają nadzieję, że tam rozpoczną życie na nowo. Mija 20 lat. Dorosły Barnabas (Johnny Depp) ma bogactwo i wpływy. Jedyną jego wadą jest słabość do kobiet. Wszystko jednak zmienia się, kiedy bohater łamie serce pięknej Angelique Brouchard (Eva Green), która z nienawiści zamienia go w wampira. Po niespełna dwóch stuleciach Barnabas powraca na ziemię i poznaje świat, który wygląda zupełnie inaczej niż za czasów jego młodości...

Burton zgromadził plejadę hollywoodzkich gwiazd: Johnny Depp, Michelle Pfeiffer, Helena Bonham Carter czy młoda aktorka Chloë Grace Moretz, której przepustkę do kariery dał film "Pozwól mi wejść". Aby ocenić, czy produkcja okaże się dobrym pastiszem filmów wampirycznych, musimy jeszcze poczekać. Na razie musimy zadowolić się oficjalnym polskim zwiastunem "Mrocznych cieni":


piątek, 30 marca 2012

Nuty ''MARIEKE, MARIEKE'' nie do końca czyste?


Debiut Sophie Schoukens, który dzisiaj wchodzi na ekrany polskich kin, rozbudza apetyt na wiele, ale ucztą intelektualną nie jest.



"Marieke, Marieke" to film głęboko osadzony w emocjach. Kobiecy i intuicyjny. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że reżyserująca obraz Sophie Schoukens wzorowała się w portretowaniu surowej relacji matka-córka na filmach Hanekego, a po części na melancholijnych obrazach Sophii Coppoli. Jednocześnie scenariusz jest równie beztroski jak główna bohaterka filmu. Miejscami może irytować również sposób narracji prowadzonej w postaci synestetycznego strumienia świadomości, na który składa się potok obrazów, skojarzeń i wspomnień. Jednak sympatycy klimatycznych, lekko marzycielskich obrazów utkanych z lekkich niedopowiedzeń powinni być usatysfakcjonowani z seansu.



Film skupia się wokół przeżyć Marieke, 20-letniej dziewczyny, która na co dzień pracuje w fabryce czekoladek i mieszka ze swoją matką, która po śmierci męża zdystansowała się wobec świata i okazuje szczątkowe emocje wobec córki. Marieke, jak każda wkraczająca w dorosły świat osoba, pragnie odnaleźć swoje miejsce w rzeczywistości, określić swoją tożsamość. Tylko jak to osiągnąć, jeśli nie zna się swojej przeszłości? Właściwym słowem opisującym relację matki i córki byłoby po prostu "przywiązanie". Marieke praktycznie nie pamięta swojego ojca. Pozostały jej tylko skrawki wspomnień i słowa matki dotyczące jego śmierci. Dopiero gdy na horyzoncie pojawia się Jacoby, dawny przyjaciel ojca Marieke i wydawca jego dzieł, którego z dziewczyną łączy niezwykła więź, Marieke stopniowo dojrzewa i odkrywa zaskakującą prawdę o sobie i swojej przeszości, która dotychczas tłumiła jej rozwój.

Jedyną naprawdę ciekawą rzeczą w filmie Schoukens jest kontrast, jaki stanowią wobec siebie matka i córka. Pierwsza z nich to kobieta dojrzała, po przejściach, która nie jest gotowa, by otworzyć się na nową relację po śmierci małżonka. Powściągliwa, a nawet dosyć oziębła, sceptycznie podchodzi do kolejnych pomysłów córki. Marieke to jej zupełne przeciwieństwo, czy -- jak mogłoby się wydawać -- młodsza wersja, tryskający życiem i entuzjazem Eros. Co ciekawe, dziewczyna spełnienia szuka w związkach z dużo starszymi mężczyznami, co wręcz niebezpiecznie ociera się o gerontofilię. W relacjach z dojrzałymi mężczyznami odnajduje jednak to, czego brakuje jej w młodszych przedstawicielach płci przeciwnej: ciepło, zrozumienie i wolność. Jej fascynacja starszymi mężczyznami odzwierciedlenie znajduje w fotografii -- dziewczyna namiętnie portretuje fragmenty ciał mężczyzn, w ramionach których szukała ukojenia. Obrazy te są niczym elementy układanki przedstawiającej tożsamość Marieke: fragmentaryczną i ukazującą poszczególne elementy w wielkim zbliżeniu, niedającym obrazu całości.



Wobec "Marieke..." żywię nadal mieszane uczucia: podczas seansu miałam permanentne uczucie déjà vu, a z drugiej strony niektóre ze scen chłonęłam szczegół po szczególe i mogłabym analizować klatka po klatce. Jest to z pewnością dzieło impresyjne; ogląda się je trochę jak wystawę fotografii, z których każda prezentuje wybrany wycinek rzeczywistości, mocno skupiony na szczególe. Na pewno jest to debiut udany, pozostawiający nadzieję na więcej. Jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że póki co przesłanie filmu jest niczym sama Marieke: nie do końca dojrzałe i lekko egzaltowane.

niedziela, 25 marca 2012

"Chatroom". Czy ośmielisz się wejść?

Brzmi znajomo? Internet jako inkubator samobójczych myśli wyalienowanych nastolatków to motyw bynajmniej nie nowy...



Japoński reżyser Hideo Nakata, znany między innymi z horroru wszechczasów -- "Ringa" -- podjął w 2010 roku współpracę z amerykańskimi producentami, czego efektem jest "Chatroom" -- thriller o grupie nastolatków, którzy wzajemnie podsycają w sobie skrywane lęki i nienawiść.

Film sam w sobie akcję ma niespieszną i nieskomplikowaną, aczkolwiek nie można odmówić mu bardzo klimatycznej atmosfery niemal przesyconej szmerem internetowych łącz. Wydaje się, że Nakata nieznacznie uprzedził Jana Komasę i jego "Salę samobójców", ale tylko z pozoru, bo oba obrazy w szerszej perspektywie różnią się znacznie.



A miało być jak w bajce...

Czasami świadomie porzucamy wygodny fotel kinomana, by udać się w wędrówkę po najciemniejszych zakątkach kina. Dobrą propozycją mogą okazać się nie najnowsze, ale wciąż nie tak znane "Lilja 4-ever" i "Import/Export".

"Lilja 4-ever" (2002) to przejmujący dramat, którego akcja dzieje się w jednej z byłych republik radzieckich (w wielu recenzjach wspomina się o Estonii). Film otwiera jedna z końcowych scen, w której tytułowa bohaterka -- szesnastoletnia Lilja -- w podartym ubraniu, zadraśniętą twarzą i potarganymi włosami, biegnie w kierunku wiaduktu. Z jednej strony chce przed czymś uciec, lecz z drugiej wie, że pozostało jej już tylko jedno wyjście... Historia rozpoczyna się jak współczesna wersja bajki o kopciuszku. Na wieść, że jej matka wyjeżdża ze swoim kochankiem do Stanów, Lilja ochoczo pakuje swoje rzeczy (pieczołowicie owijając obrazek święty). Szybko jednak okazuje się, że dziewczyna będzie musiała pozostać w swoim mieście: sama, bez perspektyw, pieniędzy i pracy. Kiedy pewnego dnia poznaje Andrieja, który proponuje jej wyjazd do Szwecji, wydaje się, że będzie to przepustka do raju...



"Lilja" to kino miejscami mocne, miejscami melancholijne. Na pewno nie można powiedzieć, że nie ma filmów odważniejszych lub dobitniej pokazujących problem prostytucji, turystyki seksualnej i innych dylematów życia codziennego, jakie zgotował mieszkańcom postkomunistycznych republik świt kapitalizmu. Ale z pewnością jest to obraz, który poruszy czułe struny. Dla wielbicieli gatunku i pozbawionych nadziei krajobrazów godnymi polecenia będą również "Ładunek 200" Bałabanowa i "Szczęście ty moje", które niedawno gościło na ekranach polskich kin.

"Import/Export" Ulricha Seidla to losy dwojga ludzi, które idą w przeciwnych kierunkach. Olga, pielęgniarka z Ukrainy, porzuca rodzinę w poszukiwaniu lepszego życia na zachodzie i kończy jako sprzątaczka na oddziale geriatrycznym w Austrii. Paul, bezrobotny ochroniarz z Wiednia, szuka celu, dla którego warto wstać rano. Razem z ojczymem wyrusza na wschód i trafia na Ukrainę. Dwoje młodych ludzi pragnie rozpocząć nowe życie, ale styka się z brutalną rzeczywistością.